Historia Drohiczyna


Morowe powietrze, pożary i ucisk żołnierski

Od zburzenia miasta i zamku przez Jagiełłę jeszcze WXL- go w roku 1383, Drohiczyn przez lat z górą dwieście na nowo się zabudowywał i zaludniał. W pierwszej jednak połowie XVII wieku postrzegamy, jak prócz ucisku starostów i wójtów inne jeszcze wpadki zaczęły zgubny swój wpływ na jego byt dotychczasowy wywierać.

W 1624 r grasowała w Drohiczynie zaraza. Codziennie wywożono kilka trupów na cmentarz; schodzili z tego świata ludzie bez różnicy wieku, śmierć ściągała swój haracz na mieście. Nie wiedziano jak się bronić przed epidemią, nie umiano określić choroby, nazywano ją krótko — morowym powietrzem. Samo wspomnienie morowej zarazy robiło swoje, wprawiało ludzi w panikę. Przeciwstawiano się klęsce różnie. Zmarłych chowano daleko poza miastem, pobożniejsi zanosili modły w kościołach, bardziej zabobonni chwytali się guślarskich sposobów. W końcu zaraza ustąpiła z Drohiczyna, zdziesiątkowawszy ludność, pozostawiając ją wobec niepewności nowych plag.

W przedostatnim roku nieszczęśliwych rządów Zygmunta Wazy wybucha groźny pożar (1631 r.) kilka ulic staje w ogniu. Energiczna akcja mieszczan i bohaterska postawa okolicznej ludności stłumiła płomienie. Szczęściem skończyło się na spaleniu kilkunastu domostw — pastwą płomieni mogło paść całe miasto. Zdemoralizowana wojnami ludność przyczynę pożaru upatruje w jakichś knowaniach ludności żydowskiej. Nastrój ogółu w stosunku do Żydów staje się bardzo naprężony.

Sześć lat później poraź drugi grasuje w Drohiczynie pożar. Tym razem rozmiary jego są o wiele większe. Kilkadziesiąt domów spłonęło, zgliszcza napełniły miasto. Sceny rozpaczy i desperacji podniecają wszystkich do najwyższego stopnia, tłumy stają się niespokojne, powtarzające się klęski wyglądają na jakieś przeklęte fatum. W takie podniecenie umysłów ktoś podłożył lonty pod nagromadzoną rozpacz i wściekłość. Przypomniano miniony pożar z przed sześciu laty,'oraz związane z nim podejrzenie co do ludności żydowskiej. To wystarczyło w zupełności. Kilka band rzuca się do gromienia domów żydowskich. Rozbito kramy i szynkownie. Wywlekano mężczyzn i kobiety na rynek bijąc bez miłosierdzia. Kilku Żydów zamordowano w bestialski sposób. Pogrom mógł się skończyć bardzo krwawo, gdyby nie żywa reakcja duchowieństwa. Oto Franciszkanie, widząc na co się zanosi, uderzyli we dzwony kościoła mariańskiego, przywołując ludność do zachowania porządku i zaniechania, być może niesłusznej, a stanowczo nieludzkiej zemsty. Gdy zakonnikom udało się to uczynić, potrafili oni uspokoić nastroje i zorganizować akcję pomocniczą ofiarom pożaru.

Między rokiem 1631 a 1633 jak widać z oświadczenia Magistratu do Akt podanego, do tego stopnia przez ucisk żołnierski i wymagane podatki wyludniło się miasto, że w roku 1635 liczono już 228 pustych placów po obu stronach Buga. Podany wreszcie regestr do Akt grodzkich drohickich przez burmistrza Stanisława Konczer i rajcę Tomasza Stunson, zaświadcza, że przez częste przechody i stanowiska wojsk, w 1649 r i 1650  było 88 domów zniszczonych, spalonych lub opustoszałych.


Wojna ze Szwecją, Tatarzy i bandy Rakoczego

Ostatnia wojna szwedzka i jej okres 1655 - 1660, pozostawił w Drohiczynie na zawsze swe piętno, zacierając resztki świetności tego miasta.

Zaraz w sierpniu 1655 r. szwedzki generał de la Gardę, zdążając na opanowanie litwy, zjawił się w Drohiczynie. Szwedcy żołnierze splądrowali miasto i przyległe wioski, ich wódz zmusił mieszczan drohickich do opłaty ogromnej kontrybucji. Nim de la Gardę opuścił Drohiczyn ludzie jego obrabowali większą część miasta, spalili kilka domów, a w czasie urządzanych przez siebie pijatyk zamordowali kilka osób.

W ślad za Szwedami, którzy na długie lata zapisali się w pamięci Drohiczyna krwawymi wyczynami i zdzierstwem, przybyli tutaj Tatarzy. Ci posiłkując Jana Kazimierza, skoro się dowiedzieli, że król polski uciekł do Głogowa na Śląsku, postanowili wrócić na Krym. Lecz zaskoczyła ich w Polsce zima. Wobec braku paszy dla koni, musiała dzicz zimować w Rzeczypospolitej. Rozwścieczeni na króla Mongołowie, który ich zdaniem nie dotrzymał umów, pustoszyli Podlasie przez całą zimę (1655 - 1656).

W Drohiczynie rozkwaterowała się tatarska wataha, chcąc doczekać wiosny. Było to czemś okropnym dla miasta. Wystarczy przedstawić sobie, że Tatarzy byli tu aż do wiosny, by zrozumieć jaki ich pobyt pozostawił po sobie skutki, ile musiała ludność przecierpieć i jak wyglądał Drohiczyn po ich odejściu. Konie tatarskie trzeba było przekarmić przez kilka najcięższych dla rolnika miesięcy zimowych. Tatarzy ogołocili więc okolicę z zapasów siana; bydło musiano bić na pokarm, bo inaczej padłoby z braku paszy. Z nadejściem wiosny rolnicy zostali bez inwentarza i bez warunków do rozpoczęcia prac na polu. Odejście Tatarów odczuto jako wyraźną ulgę.

Ledwie upłynął rok ód mongolskiej wizyty w Drohiczynie, gdy wybiła dlań ostatnia godzina.

W dzień 3 maja 1657 r. wpadły do Drohiczyna bandy Rakoczego, złożone ze Szwedów, Kozaków i Wołochów. Czegoś podobnego jeszcze w Drohiczynie nie widziano. Żołdactwo urządziło sobie rzeź, na jaką stać tylko barbarzyńców. Trupy zawalały ulice, mordowano wszystkich bez wyjątku.

Jednych rąbano w ich własnych mieszkaniach, drugich całymi rodzinami topiono w Bugu, lub położywszy pokotem na bruku, tratowano końmi w opętańczym galopie. Zdawałoby się, że napastnicy postanowili zabarwić wody Bugu na czerwono, a na kopytach końskich roznieść całe miasto.

Wdarłszy się na zamek drohicki zrabowali kozacy, co się dało zrabować, a na zakończenie niszczycielskiego dzieła podpalili zabudowania. Kościół wzniesiony w r. 1555 na miejscu dawnego kościoła Jagiełły legł w gruzach.

Ten sam los spotkał większą część domów miasta Drohiczyna. Z około 400 domów pozostałych po pożarach, najściu generała de la Gardę i tatarskiej gościnie pozostawił Rakoczy tylko 80. Reszta została obrócona w popioły i zgliszcza. Wystraszona ludność zaszyła się w lasach, długo obawiając się z nich wychylić, bo nie było pewności, że zgraje Rakoczego nie powtórzą napadu, lub ciągnące w tyle resztki wojsk nie dokonają ostatecznie zbrodniczego dzieła, likwidując doszczętnie Drohiczyn.

Nieudane próby odbudowy miasta

Bardzo powoli podnosił się Drohiczyn z upadku, postęp był znikomy. Drohiccy deputaci na sejm w roku 1678 zdobyli uchwałę sejmową, która opiewała co następuje: „Mając singulärem respectum na bardzo spu-stoszałe miasto sądowe y portowe Drohiczyn, w którym się różne publiki i sądy odprawiają, (zezwala się) w tymże mieście na roli lub w mieście ludziom osiadać i domy stawiać, handle prowadzić, trunki szynko-wać, robić lub skądinąd przywozić”. Dalej przyznaje uchwała różfle ulgi nowoprzybyłym mieszkańcom Drohiczyna a na zakończenie zwalnia wszystkich od podatków przez okres 4 lat i do dawnych jarmarków dodaje jeszcze dwutygodniowy, przypadający w pierwszą niedzielę po św. Trójcy.

Przywilej ten znacznie poprawił sytuację miasta, lecz do dawnego stanu Drohiczyn nigdy się nie przybliżył. Było tu kilkanaście sklepów, trochę handlarzy żytem i bydłem i na tym koniec.

Lata 1678 - 1681, to lata sensacji, którą przeżywało drohickie społeczeństwo - a najwięcej szlachta zamieszkująca okolice Drohiczyna. Jezuici bowiem rozpoczęli długie procesy o procent i klejnoty z zapisem wojewodziny Anny z Opalińskich Mleczkowej. Szlachta odmówiła płacenia dziesięcin z dóbr swoich kościołowi Jezuickiemu jako farnemu.

Te nieustanne sądy pomiędzy wszystkimi mieszkańcami Drohiczyna sprawiły to, źe akta spraw drohickich znajdowały się we wszystkich trybunałach, bowiem oprócz Jezuitów procesowały się P. P. Benedyktynki, prawosławni Bazylianie, słowem każdy przeciw każdemu wytaczał sprawy sądowe.

Kolejna wojna - wojna północna

Wojska saskie w pochodzie na Litwę r. 1699 zrujnowały większą część folwarków w pobliżu Drohiczyna i nie ominęły również miasta, nałożyły nań kontrybucję, którą w pięć dni kazano wnieść do sztabu. Kontrybucja była dość wysoka, bo sam rektor rezydencji Samuel Osmowski wpłacił 11022 tynfy; wogóle nie było w Drohiczynie domu, z którego nie pobranoby opłaty. Zdzierstwa wojsk saskich stały się przysłowiowe, a Drohiczyn w zupełności doświadczył tego na sobie.

Gdy Szwedzi w r. 1704 zajęli Mazowsze, Drohiczyn cieszył się względnym spokojem, do szkół napłynęła mazowiecka młodzież, schronili się tutaj Jezuici z Pułtuska. Czas jakiś było tu zacisznie. Lecz już w następnym roku chorągiew litewska zajęła miasto, żołnierze rozpoczęli znęcanie się nad mieszczanami i wieśniakami pomimo tak zwanej liberacji hetmana Wiśniewskiego.

Maltretowanie ludności i jej stan psychiczny w owym czasie odzwierciadla następujący fakt opisany w aktach miejskich i podany przez późniejszego badacza okresu Augusta II.

„W Drohiczynie kmieć jeden znieść dłużej nie mogąc znękań i bicia, własnego zabił syna, aby prędzej zakończył życie pod mieczem kata44. Notatka ta mówi sama za siebie.

Moskale okazali się najmniej ludzkimi; w stosunku do wojsk carskich. Sasi byli o wiele kulturalniejsi w obejściu z ludnością zajmowanych terenów. Drohiczyn czuł się w saskim posiadaniu o wiele lepiej niż inne miejscowości, a stało się tak na skutek zabiegów superiora Jędrzeja Malskiego, który potrafił zjednać sobie generała von Schulenburga wraz z pułkownikiem Wielmannem i Plolendem, okazując im wiele gościnności, w zamian za co Schulenburg wydał surowy nakaz zachowania spokoju w mieście i wypadki gwałtu osobiście karał.

Przemarsze wojsk koronnych były również uciążliwe z tego względu, że wojska polskie potrzebując pieniędzy na prowadzenie wojny nie oszczędzały podatków miastom i nałożone ciężary ściągały bez jakichkolwiek względów.

W tym wypadku dopomógł Drohiczynowi biskup przemyski Bakum. Chcąc zachować od zniszczenia dobra kościelne, otrzymał od hetmanów Lubomirskiego i Sieniawskiego liberację dla Drohiczyna, która osłoniła go przed przykrościami ze strony wojsk koronnych. Nie na długo to jednak wystarczało, skoro miasto przechodziło z rąk do rąk. Warunki wojny były zresztą tego rodzaju, że każdorazowy posiadacz danego obiektu starał się wycisnąć z niego możliwie wszystko, bo gdyby tego zaniechał, na drugi dzień przeciwnik mógł być w tym samym miejscu i zrobić to samo.

Bez różnicy więc, czy to Polacy, czy Sasi, Moskwa z kozaczyzną czy Szwedzi, każdy kto wkroczył do Drohiczyna nie był wobec niego litościwym.

W roku 1706 Polacy i Sasi zniszczyli w okolicznych folwarkach zielone jeszcze zasiewy, nie chcąc by wpadły one w ręce strony przeciwnej. W latach 1707 - 1710 rezydencja jezuicka służyła za kwaterę sztabów wojskowych, w której oficerowie zajmowali swe mieszkania, mając przy sobie całe rodziny, to znowu mieściły się w niej biura i mieszkania intendentów. Jezuici tymczasem ukrywali się wśród szlachty, przeważnie u Ossolińskich i Godlewskich, byli jednak pilnie poszukiwani przez wojska koronne w celu pobrania opłat. Znaleziono ich ostatecznie w Lizie Nowej, gdzie posiadali dworek z kościółkiem i zmuszono do wypłacenia 11.900 tynfów kontrybucji.

Moskwa ilekroć zajrzała do Drohiczyna, tylekroć zostawiała po sobie zarazę w mieście. Przywlekli kozacy w r. 1710 jakąś zaraźliwą epidemię, której ofiarą padło 350 mieszczan, 5 Franciszkanów, 4 Benedyktynów i altarzysta ks. Michał Truchoniewicz, z Jezuitów 4 pozostało w mieście dla pełnienia obsługi przy chorych, z tej liczby wszyscy pozostali przy życiu.

Głód i tyfus

Nastąpiło kilka lat wytchnienia od wojsk obcych ale nie przyniosły one odpoczynku pod innym względem. Drohiczyn z powodu nędzy zalegał z opłatą hiberny którą niemiłosiernie ściągano w r. 1713. Odbiło się to najgorzej na folwarkach, przyprawiając je o ruinę. Powódź na wiosnę tegoż roku dokonała zniszczenia. Rok 1714 stał się rokiem głodu, jakiego Drohiczyn nie pamiętał z najgorszych lat, w ślad za nim wybuchł tyfus głodowy, dziesiątkując ludność przez kilka miesięcy.

Jezuici drohiccy, Franciszkanie i Benedyktyni żywili u swych furt setki nędzarzy dziennie. Niosąc pomoc duchową umierającym i chorym narażali się na śmierć i choroby. I tak tyfus zabrał z rezydencji czterech Jezuitów: Wawrzyńca Masłowskiego, Cypriana Łado wskiego, Macieja Piesorowskiego i Pawła Zawistowskiego. Superior Józef Masini, jeżdżąc po chatach także się zaraził; po przejściu ciężkiej choroby, przez całe życie odczuwał pozostałe po niej dolegliwości.

Nie dość głodu i tyfusu. Litewski i polski żołnierz w roku 1714, a konfederaci tyszowieccy z jednej strony Bugu, Sasi zaś po drugiej przez rok 1715 - 1716 łupili niemiłosiernie wsie i folwarki, a ludność doprowadzili do ostatecznej nędzy. Na miasto nałożono nowe świadczenia, żądając bezmała 20000 zł. p. Drohiczyn walił się na głowę. Żywotna dotychczas i umiejąca przetrwać najcięższe wypadki rezydencja Jezuitów, przeżywa głęboki kryzys. Byt jej został poważnie zagrożony, nie było za co naprawić walących się budynków szkolnych, nie było środków nie tylko na opłacenie, lecz poprostu na żywienie wykładowców. Słowem chwila była krytyczna.

Poczynania szlachty w Drohiczynie

Szlachta polska dochowała swej wierności zakonowi. Na sejmiku mielnickim w r. 1715 uchwalono wyasygnować 4000 zł. na wykończenie i ozdobę nowego kościoła Jezuitów. Nie była to suma wystarczająca i ówczesny superior Józef Skarżyński znajdował się w finansowych trudnościach, odbudowując rezydencję i wykańczając kościół, potrzebował znaczniejszych sum.

Pierwszy podkomorzy drohicki Wiktor Kuczyński, brat, może stryj Jezuity Szczepana, ofiarował w roku 1716 na wielki ołtarz snycerskiej roboty - 3000 zł. sejmik tegoroczny przeznaczył większą sumę na kanonizację bł. Stanisława Kostki, drugą sumę uchwalił tytułem zapomogi na szkoły, zaś w 1718 r. uchwalił „szeleżnię“ na naprawę budynku szkolnego. Rok następny wzbogacił rezydencję o wieś Dziatkowice, leżącą między Siemiatyczami a Bielskiem, którą chorąży Ossoliński dał w zastaw zakonnikom za rozmaite długi.

Wspomniany wyżej podkomorzy Kuczyński, sędzia drohiczyński, Kazimierz Krasnodębski i podskarbi wielki koronny Maksymilian Ossoliński, ofiarowali każdy po 1000 zł, na wymurowanie obszernego gmachu na kolegium i szkoły.

W roku 1744 Drohiczyn wzbogaca się o nowy kościół pod wezwaniem Wszystkich Świętych. Była to fundacja kasztelana podlaskiego Wiktora Kuczyńskiego. Konsekrował świątynię tę, bardzo ładnej konstrukcji, wystawioną na wzgórzu czołem ku Bugowi - biskup łucki ks. Franciszek Kobielski.